Tajemnica ukrytych skarbów: Jak PRL-owskie komputery domowe kształtowały moje pokolenie - 1 2025
CIEKAWOSTKI

Tajemnica ukrytych skarbów: Jak PRL-owskie komputery domowe kształtowały moje pokolenie

Oto artykuł zgodny z podanymi wytycznymi:

Tajemnicza skrzynka z innego świata

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Słoneczny poranek 1986 roku, ja – dziesięcioletni chłopak z małego miasteczka na Podlasiu, stoję jak zahipnotyzowany przed witryną sklepu RTV. Za szybą, niczym artefakt z innej planety, mrugnął do mnie ekran pierwszego w moim życiu komputera domowego. Meritum I – bo tak się nazywał ten cud techniki – miał stać się moim oknem na świat, kluczem do przyszłości i początkiem fascynującej przygody.

Czy ktoś z was pamięta te czasy? Kiedy komputer w domu był czymś tak egzotycznym jak dziś prywatny helikopter? Kiedy każdy bajt pamięci był na wagę złota, a programy ładowało się z kaset magnetofonowych? Jeśli tak, to wiecie, o czym mówię. Jeśli nie – pozwólcie, że zabiorę was w podróż do świata, który ukształtował całe moje pokolenie.

Meritum I – skrzynka pełna niespodzianek

Meritum I, wyprodukowany przez Mera-Elzab, był polskim klonem brytyjskiego TRS-80. Sercem tej maszyny był procesor Zilog Z80A taktowany częstotliwością 2 MHz. Dzisiaj brzmi to śmiesznie, ale wtedy? To była prędkość światła! Pamięć RAM? Zaledwie 16 KB. Dla porównania – współczesny smartfon ma jej często 8 GB, czyli pół miliona razy więcej. A jednak, na tych 16 KB mieściły się programy, które potrafiły rozpalić wyobraźnię.

Pamiętam, jak razem z Maćkiem – synem pana Kowalskiego, który prowadził nasz lokalny sklep elektroniczny – próbowaliśmy uruchomić grę Labirynt. Godzinami wpatrywaliśmy się w migający kursor, próbując zrozumieć, dlaczego program się nie ładuje. Okazało się, że taśma w kasecie była zużyta i potrzebowała regeneracji za pomocą ołówka i cierpliwości. To było nasze pierwsze spotkanie z debugowaniem!

Nauka przez przygodę

Meritum I był jak tajemnicza maszyna czasu. Z jednej strony prymitywny, z drugiej – otwierający drzwi do nieznanego świata. Pamiętam noc, kiedy po raz pierwszy udało mi się napisać program w BASIC-u. Proste Hello World nigdy nie smakowało tak słodko! To był moment, w którym zrozumiałem, że mogę tworzyć, a nie tylko konsumować.

Czy wiecie, jak trudno było zdobyć instrukcję obsługi? Krążyła między nami jak bezcenny skarb. Kopiowana ręcznie, strona po stronie. To były czasy, kiedy wiedza była na wagę złota, a my – młodzi odkrywcy – czuliśmy się jak piraci, zdobywający każdy nowy fragment kodu.

Problemy? To dopiero początek przygody!

Awarie? Och, było ich bez liku! Pamiętam, jak pewnego razu mój Meritum odmówił posłuszeństwa. Ekran migotał, jakby komputer miał gorączkę. Pan Heniek, miejscowy złota rączka, popatrzył na to cudo techniki i oznajmił: To pewnie kondensatory. Rozłożyliśmy maszynę na części pierwsze, lutownica poszła w ruch. Zapach rozgrzanej cyny mieszał się z wonią strachu – a co, jeśli nie uda się go naprawić?

Ale udało się! I to jak! Meritum nie tylko ożył, ale działał lepiej niż kiedykolwiek. To było moje pierwsze doświadczenie z overclockingiem, choć wtedy nawet nie znałem tego słowa. Czułem się jak Dr Frankenstein, który tchnął życie w swoją kreację.

Społeczność pasjonatów

Wokół Meritum I (i innych komputerów z tamtej epoki) utworzyła się prawdziwa społeczność. Spotykaliśmy się w domach, w szkołach, wymieniliśmy się programami i doświadczeniami. Pamiętam Jurka, starszego kolegę, który przyniósł kiedyś dyskietkę 5,25 cala. Patrzyliśmy na nią jak na artefakt z przyszłości – 360 KB pojemności! To było jak odkrycie nowego kontynentu danych.

Te spotkania były jak tajne zebrania sekty wtajemniczonych. Wymienialiśmy się trikami, jak oszukać zabezpieczenia gier, jak zoptymalizować kod, by działał szybciej. To była prawdziwa szkoła życia i programowania.

Rewolucja na wyciągnięcie ręki

Meritum I kosztował wtedy około 95 000 złotych. To była fortuna – prawie trzy średnie pensje! Ale dla nas, młodych zapaleńców, to był bilet do lepszego świata. Świata, w którym mogliśmy tworzyć, eksperymentować, uczyć się.

Pamiętam, jak mój tata, widząc moją fascynację, zacisnął zęby i kupił ten komputer na raty. To inwestycja w twoją przyszłość, powiedział. Nie mylił się. To była inwestycja w przyszłość całego pokolenia.

Od Meritum do smartfona – ewolucja na naszych oczach

Dziś, patrząc na smartfony w rękach moich dzieci, nie mogę wyjść z podziwu. Mają w kieszeni moc obliczeniową, o której nam się nawet nie śniło. Ale czy doceniają to? Czy rozumieją, ile pracy i pasji stoi za każdym bajtem kodu?

Czasem pokazuję im stary Meritum I, który wciąż trzymam na strychu. Patrzą na niego jak na dinozaura, nie rozumiejąc, że to właśnie ta maszyna ukształtowała ich świat. To na takich komputerach rodziły się pomysły, które dziś uznajemy za oczywiste.

Lekcje z przeszłości

Co dał mi Meritum I? Przede wszystkim – pasję. Nauczył mnie, że technologia to nie tylko narzędzie, ale przygoda. Że za każdym problemem kryje się rozwiązanie, trzeba tylko być wytrwałym. Że współpraca i dzielenie się wiedzą to klucz do sukcesu.

Dziś, pracując jako programista, często wracam myślami do tych pierwszych linijek kodu, do radości z pierwszego działającego programu. To doświadczenie nauczyło mnie pokory wobec technologii i szacunku dla tych, którzy ją tworzą.

Dziedzictwo PRL-owskich komputerów

Meritum I i jemu podobne maszyny to nie tylko kawałek historii. To fundament, na którym zbudowana jest polska branża IT. To dzięki nim wyrośli programiści, inżynierowie, wizjonerzy, którzy dziś tworzą światowej klasy oprogramowanie.

Czy było łatwo? Nie. Czy było warto? Bez dwóch zdań. Każda godzina spędzona nad migającym kursorem, każda próba zrozumienia tajemniczego błędu, każda udana kompilacja – to wszystko ukształtowało nas jako programistów, ale przede wszystkim jako ludzi.

Nostalgia czy lekcja na przyszłość?

Czasem zastanawiam się, czy moje wspomnienia o Meritum I to tylko sentymentalna podróż w przeszłość, czy może coś więcej. I dochodzę do wniosku, że to lekcja, którą warto przekazać młodszym pokoleniom.

Lekcja o tym, że technologia to narzędzie, które może zmieniać świat. Że za każdym urządzeniem stoi człowiek z jego pasją i wizją. Że ograniczenia to tylko wyzwania, które czekają na rozwiązanie.

Co dalej?

Patrząc na rozwój sztucznej inteligencji, wirtualnej rzeczywistości czy blockchain, zastanawiam się, czy dzisiejsze dzieci przeżywają tę samą fascynację, co my kiedyś. Czy mają szansę poczuć tę radość odkrywania, eksperymentowania, tworzenia?

Może warto czasem odłożyć na bok najnowsze gadżety i pokazać im, od czego wszystko się zaczęło? Może warto opowiedzieć im o czasach, gdy 16 KB RAM-u wystarczało, by marzyć o podboju kosmosu?

Meritum I i inne komputery z epoki PRL to nie tylko eksponaty muzealne. To żywa historia, która ukształtowała całe pokolenie. To dowód na to, że pasja, determinacja i odrobina szaleństwa mogą przenosić góry – lub przynajmniej tworzyć rewolucyjne technologie.

Następnym razem, gdy weźmiecie do ręki smartfon, pomyślcie przez chwilę o tych wszystkich Meritum I, które przetarły szlaki. O ludziach, którzy spędzali noce nad migającym kursorem, marząc o świecie, w którym żyjemy dziś. I może, just maybe, poczujecie tę samą iskrę fascynacji, która kiedyś pchnęła nas w objęcia świata zer i jedynek.

Bo w końcu, czy nie o to w tym wszystkim chodzi? O marzenia, pasję i odwagę, by zmieniać świat – bit po bicie, linijka po linijce kodu.